Jubileusz Antonika
Chorzowianin 2009-09-02
- Jestem z Antonika – z dumą opowiadają o sobie parafianie św. Antoniego. Nie sposób im się dziwić. Parafia obchodzi jubileusz siedemdziesięciopięciolecia, a kościół to unikat na krajową skalę. Po remoncie znów odzyskał dawny blask.

Cecylia Horak przyjęła chrzest w 1935 r. Jest jedną z pierwszych osób ochrzczonych w kościele św. Antoniego. W parafialnej księdze chrztów widnieje pod numerem siódmym. Dziś znajomi i parafianie „ochrzcili” ją po swojemu. Dla nich to po prostu pani Celina. – Sama nie wiem skąd się to wzięło – przyznaje.
Do Komunii poszła niedługo po wojnie, w maju 1945 r. – To była bardzo skromna uroczystość. Nie mam nawet żadnych pamiątek. Już nie wspomnę o zdjęciach. Można było rzeczywiście przeżyć spotkanie z Jezusem w Komunii św. Do komunii szło bardzo dużo dzieci. Później dowiedziałam się, że część z nich to przesiedleńcy ze wschodu – wspomina.
Siedem wspólnot
Siódemka ze chrztu to jak najbardziej szczęśliwa liczba pani Celiny. Do tej pory uczestniczyła bowiem w działalności siedmiu wspólnot parafialnych. Jak sama dziś przyznaje parafia to jej drugi dom. Zaangażowanie w życie parafii dla pani Celiny zaczęło się niedługo po komunii. Na początek Krucjata Eucharystyczna, wspólnota dla dzieci, podobna do dzisiejszych Dzieci Maryi, ale bardziej skupiona wokół tajemnicy Mszy św. – Ta grupa zachęciła mnie do uczestniczenia w Mszy św. nawet w dni powszednie. To mi zostało do dziś – opowiada. Potem od 14 roku życia była Sodalicja Mariańska.
Nim przeszła na emeryturę nie narzekała na brak zajęć. Była ekonomistką. Mimo to zawsze potrafiła znaleźć czas dla parafii. – Umiałam pogodzić pracę z parafią. Rano się pracowało, a wieczorem chodziło do kościoła. Nie mogłam usiedzieć bez ruchu – tłumaczy. Tak jej zostało. Dziś angażuje się w Legionie Maryi i Apostolstwie Dobrej Śmierci. Pracuje też wśród chorych. Swego czasu angażowała się w działalność parafialnej ochronki.
- No i był jeszcze chór. Jak mogłam o tym zapomnieć?! Uwielbiam śpiewać. A najbardziej pieśń do św. Cecylii, mojej patronki – uśmiecha się.
Krzysztof Zuga to przedstawiciel młodego pokolenia. Podobnie jak pani Celina, uwielbia śpiewać. Nie może być inaczej. Jest organistą. W parafii św. Antoniego pracuje krótko, bo dopiero od lutego. – Są różne szkoły organistów. Ja preferuję tę z podtrzymywaniem śpiewu. Nie tylko gram, ale pełnię rolę kantora. Czasem wracam z kościoła z chrypką, bo rzadko oszczędzam gardło – śmieje się. Krzysztof sam wybiera pieśni, które zagra podczas Mszy św. – Staram się, aby to były pieśni ściśle związane z liturgią słowa.
Czy nie łatwo popaść w rutynę? Przyznaje, że raz zdarzyło mu się, że podczas mszy zamyślił się. – Za wcześnie zagrałem Baranku Boży. Na szczęście szybko się zorientowałem – opowiada. Twierdzi, że najważniejsze to robić to, co się lubi. Dla niego gra na organach jest najlepszym zajęciem.
Parafianie w akcji
Mariusz Tracz grę organów od małego słyszał z okna swojego domu. Wyrastał w cieniu kościoła św. Antoniego. Kościół miał na wyciągnięcie ręki za dnia i w nocy. Dziś wolny czas poświęca swojej parafii. Jest prezesem parafialnego oddziału Akcji Katolickiej.
Akcja Katolicka w parafii św. Antoniego jest uważana za jedną z najprężniej działających w regionie. Tak przynajmniej ocenia diecezjalna rada wspólnoty. – To zasługa Andrzeja Sławińskiego, założyciela parafialnego oddziału – mówi M. Tracz, na co dzień naczelnik wydziału działalności gospodarczej w chorzowskim Urzędzie Miasta.
Zaangażował się w działalność Akcji Katolickiej jedenaście lat temu. – O tej wspólnocie usłyszałem kiedyś w Piekarach Śląskich. Pomyślałem, ze grupa oparta głównie na działaniu, to coś dla mnie - wspomina.
Na czym polega służba w Akcji Katolickiej? – Działamy w dużym organizmie miejskim. Nie możemy powtarzać tego, co robią miejskie instytucje. Musimy szukać swojej specyfiki. Ostatnio dużą wagę przywiązujemy do promocji życia. Zbieraliśmy podpisy przeciwko aborcji zgodnie z apelem dziennikarza Giuliano Ferrary. Uzbieraliśmy ich z terenu Chorzowa ponad dwieście. To dało piąte miejsce w kraju – dodaje M. Tracz.
Misją Akcji Katolickiej jest ewangelizacja. – Dziś wiara jest traktowana pobieżnie. Nawet niektórzy publicyści traktują naukę kościoła wybiórczo. Staramy się dociekać, co faktycznie znaczą pewne słowa – wyjaśnia prezes wspólnoty.
Nie jest łatwo trafić do Akcji Katolickiej. Najpierw trzeba ukończyć roczny staż, a potem jeszcze otrzymać dobrą opinię od asystenta kościelnego, czyli proboszcza. Wspólnota liczy ośmiu członków. – Charakteryzuje nas działanie, nie modlitwa. Przyznam, że modlitwa nie jest moim żywiołem, choć doceniam jej wagę. W kościele jest miejsce dla wszystkich. Akcja katolicka to grupa ewangelizacyjna. Są też grupy modlitewne – przypomina.
Oddana pracy
Członkowie Akcji nie narzekają na brak zajęć. W ramach hasła „Otoczmy troską życie” przygotowują spotkania dla młodzieży z fachowcami z dziedziny prawa i medycyny. Będą odbywały się jesienią.
Osiem lat temu wspólnota stworzyła klub pomocy koleżeńskiej „Praca”. Inicjatywie w pełni oddała się Jolanta Dziadek. Jest parafianką świętego Antoniego od 55 lat. Aktywnie uczestniczy w życiu parafii. W 2001 r. przeszła na emeryturę. Musiała się czymś zająć. Wykorzystała doświadczenie zdobyte w pracy zawodowej. – W mojej pracy często musiałam komuś wydawać decyzje o zwolnieniu bądź zatrudnieniu. Postanowiłam na emeryturze zająć się poszukiwaniem pracy dla bezrobotnych. Te tematy nie były mi obce – mówi.
Przyznaje, że początki były bardzo trudne. Potem działalność klubu rozwinęła się. – Teraz jest przestój, ale od września planujemy znów ruszyć pełną parą. Jest zapotrzebowanie, bo bezrobocie wzrosło w ostatnich miesiącach – tłumaczy.
Klub cieszy się wsparciem władz miasta. Jest dofinansowanie kursów, szkoleń, funkcjonuje doradztwo zawodowe. – Do tej pory bardzo dużo osób skorzystało z naszej pomocy – stwierdza. Działalność klubu głównie polega na pomocy psychologicznej.
- Wiele osób ma blokadę przed podjęciem pracy. Powody są różne. Najczęściej to długi czas pozostawania bez pracy i zniechęcenie wynikające z długiego poszukiwania. Nasz klub pomaga im zrzucić tę blokadę. Najważniejsza jest zmiana nastawienia. Dlatego musi być spotkanie z ludźmi, pomoc psychologiczna, która pozwoli uwierzyć we własne możliwości – dodaje J. Dziadek. Bezrobotni w klubie mogą też liczyć na pomoc w poprawnym wypełnianiu dokumentów aplikacyjnych. - Spotkanie łagodzi stresy. Zawsze jest kawa, herbata i ciastko, a nawet wyjścia do teatru – wylicza.
Można powiedzieć, że pani Jolanta zaangażowaniem w życie parafii jest obciążona genetycznie. W jej rodzinie był błogosławiony ks. Józef Czempiel i ks. Konrad Lubos. – W naszej rodzinie wiara zawsze zajmowała istotne miejsce. To było naturalne, że prędzej czy później zaangażuję się w życie parafii – wzrusza ramionami. Wolne chwile pani Jolanta spędza na pielgrzymkach. Uwielbia podróżować po sanktuariach wschodu. Bardzo jej się podobają cerkwie prawosławne. Jej marzenie to podróż na Białoruś.
Unikatowa budowla
Mimo tęsknoty za wschodem, bardzo jej się podoba parafialny kościół. – On skrywa w sobie niezwykłą tajemnicę. Niesamowity jest ołtarz. I te witraże. Jak się w nie wpatrzy można wyczytać mnóstwo informacji – rozmarza się. Również pani Celinie podoba się kościół po remoncie. – Jest przepiękny. Niektórym nie podobają się te gwiazdki na suficie. Ja powiem, że dzięki polichromiom świątynia odzyskała blask. Nie może też być cała w bieli. Kolory są potrzebne – dodaje.
Mariusz Tracz zawsze był pod wrażeniem monumentalności budowli. – To wyjątkowa budowla sakralna, zasługująca na najwyższą staranność. Jest moim zdaniem mocno niedoceniana – tłumaczy.
Kościół projektu A. Ballenstedta często porównywany jest do kościoła św. Józefa w Zabrzu (projektu Bohma), sztandarowego przykładu modernizmu. – Nasz kościół to modernistyczne przekształcenie gotyku, który w niepodległej Polsce nie był mile widziany. Kojarzony był z Niemcami. W latach dwudziestych żadna budowla nie nawiązywała do gotyku. Dlatego nasza świątynia jest wyjątkowa – dodaje.
Pięć ton piasku
Józef Garncarz zna każdy zakątek kościoła. To typowa złota rączka. Dla niego żadna praca nie straszna. Nim trafił na parafię, pracował jako kierowca mechanik. Jeździł za kierownicą tatry. – Ta ciężarówka budziła respekt na drodze – uśmiecha się. Zgłosił się do proboszcza z pytaniem, czy jest jakaś praca dla niego. Miał szczęście. Akurat była. Trafiło mu się miesięczne zastępstwo, które wydłużyło się do... ośmiu lat.
- Przychodzę codziennie na kilka godzin. Zawsze jest coś do zrobienia. Jesienią trzeba odgarniać liście. Zimą odśnieżać i posypywać ścieżki piaskiem i solą. To ogromy teren. Każdej zimy schodzi 5 ton piasku i 200 kilogramów soli. To wszystko kosztuje – wzdycha. Latem jest spokojniej, choć znów trzeba trawę kosić. Co najmniej kilka razy. Pan Józef ma dwóch zaufanych pomocników. Zawsze pomogą, jak trzeba coś przenieść. W moim wieku już coraz trudniej ze sprawnością fizyczną. A czasami trzeba nawet wejść na dach kościoła. Innym razem znów do podziemi.
Sporo pracy miał też w czasie remontu. – Ostatnio trzeba było zająć się hydrauliką. Okazało się, że studzienkę zatkała farba, której resztki zlewali robotnicy – dodaje. Były też sytuacje awaryjne, w których rozwiązanie znał tylko pan Józef. – Mieszkam w Chorzowie Batorym. To stosunkowo blisko. Jak trzeba przyjechać, jestem do dyspozycji proboszcza. Uważa, że nie ma ludzi niezastąpionych. Póki jednak może, stara się spędzać czas pomagając przy kościelnej gospodarce.
Proboszczowie z charyzmą
Do tej pory parafia św. Antoniego miała czterech proboszczów, łącznie z obecnym. Każdy odznaczał się inną charyzmą. Ks. Stanisława Maslińskiego, pierwszego proboszcza, żyjący parafianie pamiętają z trudem. – Z opowiadań mamy wiem, że był bardzo wyczulony na rodziny wielodzietne i osoby starsze – charakteryzuje Celina Horak. Najbardziej zapamiętanym proboszczem był ks. Józef Kempiński. Jego imieniem parafianie nazwali skwer przed głównym wejściem do kościoła. – Ceniłam go za to, że potrafił porozumieć się z każdym. Był też bardzo pobożnym człowiekiem – przyznaje Jolanta Dziadek. Proboszcz Jan Skutela dla Celiny Horak był uosobieniem skromności. Wielu parafian ceni go również za to, że rozwinął ruchy apostolskie. Za jego czasów powstała oaza rodzin, odnowa w Duchu Św. i Legion Maryi. Natomiast obecnego proboszcza parafianie darzą sympatią za to, że jest dobrym gospodarzem. Szczególnie widać to teraz, podczas generalnego remontu świątyni (czytaj więcej w rozmowie z ks. Marianem Jarominem na str. III). Za czasów obecnego proboszcza z inicjatywy młodzieży oazowej rozpoczęto organizację „Rodzinnego Festynu u Antonika”. Dziś festyn to już odpustowa tradycja parafii.
W tym roku oprócz czerwcowego festynu, w minioną niedzielę odbyła się uroczystość jubileuszu. – To szczególny dzień dla mnie. Wspólnota parafialna to najmniejsza wspólnota ponad rodzinną. Zawsze dostrzegałem tę wspólnotę w swoim życiu. Jak tylko spotykam chorzowianina poza naszym miastem, nie pytam na jakim osiedlu mieszka, ale z jakiej parafii pochodzi. To jest dla mnie najlepsza identyfikacja miejsca – mówi M. Tracz.
Do Komunii poszła niedługo po wojnie, w maju 1945 r. – To była bardzo skromna uroczystość. Nie mam nawet żadnych pamiątek. Już nie wspomnę o zdjęciach. Można było rzeczywiście przeżyć spotkanie z Jezusem w Komunii św. Do komunii szło bardzo dużo dzieci. Później dowiedziałam się, że część z nich to przesiedleńcy ze wschodu – wspomina.
Siedem wspólnot
Siódemka ze chrztu to jak najbardziej szczęśliwa liczba pani Celiny. Do tej pory uczestniczyła bowiem w działalności siedmiu wspólnot parafialnych. Jak sama dziś przyznaje parafia to jej drugi dom. Zaangażowanie w życie parafii dla pani Celiny zaczęło się niedługo po komunii. Na początek Krucjata Eucharystyczna, wspólnota dla dzieci, podobna do dzisiejszych Dzieci Maryi, ale bardziej skupiona wokół tajemnicy Mszy św. – Ta grupa zachęciła mnie do uczestniczenia w Mszy św. nawet w dni powszednie. To mi zostało do dziś – opowiada. Potem od 14 roku życia była Sodalicja Mariańska.
Nim przeszła na emeryturę nie narzekała na brak zajęć. Była ekonomistką. Mimo to zawsze potrafiła znaleźć czas dla parafii. – Umiałam pogodzić pracę z parafią. Rano się pracowało, a wieczorem chodziło do kościoła. Nie mogłam usiedzieć bez ruchu – tłumaczy. Tak jej zostało. Dziś angażuje się w Legionie Maryi i Apostolstwie Dobrej Śmierci. Pracuje też wśród chorych. Swego czasu angażowała się w działalność parafialnej ochronki.
- No i był jeszcze chór. Jak mogłam o tym zapomnieć?! Uwielbiam śpiewać. A najbardziej pieśń do św. Cecylii, mojej patronki – uśmiecha się.
Krzysztof Zuga to przedstawiciel młodego pokolenia. Podobnie jak pani Celina, uwielbia śpiewać. Nie może być inaczej. Jest organistą. W parafii św. Antoniego pracuje krótko, bo dopiero od lutego. – Są różne szkoły organistów. Ja preferuję tę z podtrzymywaniem śpiewu. Nie tylko gram, ale pełnię rolę kantora. Czasem wracam z kościoła z chrypką, bo rzadko oszczędzam gardło – śmieje się. Krzysztof sam wybiera pieśni, które zagra podczas Mszy św. – Staram się, aby to były pieśni ściśle związane z liturgią słowa.
Czy nie łatwo popaść w rutynę? Przyznaje, że raz zdarzyło mu się, że podczas mszy zamyślił się. – Za wcześnie zagrałem Baranku Boży. Na szczęście szybko się zorientowałem – opowiada. Twierdzi, że najważniejsze to robić to, co się lubi. Dla niego gra na organach jest najlepszym zajęciem.
Parafianie w akcji
Mariusz Tracz grę organów od małego słyszał z okna swojego domu. Wyrastał w cieniu kościoła św. Antoniego. Kościół miał na wyciągnięcie ręki za dnia i w nocy. Dziś wolny czas poświęca swojej parafii. Jest prezesem parafialnego oddziału Akcji Katolickiej.
Akcja Katolicka w parafii św. Antoniego jest uważana za jedną z najprężniej działających w regionie. Tak przynajmniej ocenia diecezjalna rada wspólnoty. – To zasługa Andrzeja Sławińskiego, założyciela parafialnego oddziału – mówi M. Tracz, na co dzień naczelnik wydziału działalności gospodarczej w chorzowskim Urzędzie Miasta.
Zaangażował się w działalność Akcji Katolickiej jedenaście lat temu. – O tej wspólnocie usłyszałem kiedyś w Piekarach Śląskich. Pomyślałem, ze grupa oparta głównie na działaniu, to coś dla mnie - wspomina.
Na czym polega służba w Akcji Katolickiej? – Działamy w dużym organizmie miejskim. Nie możemy powtarzać tego, co robią miejskie instytucje. Musimy szukać swojej specyfiki. Ostatnio dużą wagę przywiązujemy do promocji życia. Zbieraliśmy podpisy przeciwko aborcji zgodnie z apelem dziennikarza Giuliano Ferrary. Uzbieraliśmy ich z terenu Chorzowa ponad dwieście. To dało piąte miejsce w kraju – dodaje M. Tracz.
Misją Akcji Katolickiej jest ewangelizacja. – Dziś wiara jest traktowana pobieżnie. Nawet niektórzy publicyści traktują naukę kościoła wybiórczo. Staramy się dociekać, co faktycznie znaczą pewne słowa – wyjaśnia prezes wspólnoty.
Nie jest łatwo trafić do Akcji Katolickiej. Najpierw trzeba ukończyć roczny staż, a potem jeszcze otrzymać dobrą opinię od asystenta kościelnego, czyli proboszcza. Wspólnota liczy ośmiu członków. – Charakteryzuje nas działanie, nie modlitwa. Przyznam, że modlitwa nie jest moim żywiołem, choć doceniam jej wagę. W kościele jest miejsce dla wszystkich. Akcja katolicka to grupa ewangelizacyjna. Są też grupy modlitewne – przypomina.
Oddana pracy
Członkowie Akcji nie narzekają na brak zajęć. W ramach hasła „Otoczmy troską życie” przygotowują spotkania dla młodzieży z fachowcami z dziedziny prawa i medycyny. Będą odbywały się jesienią.
Osiem lat temu wspólnota stworzyła klub pomocy koleżeńskiej „Praca”. Inicjatywie w pełni oddała się Jolanta Dziadek. Jest parafianką świętego Antoniego od 55 lat. Aktywnie uczestniczy w życiu parafii. W 2001 r. przeszła na emeryturę. Musiała się czymś zająć. Wykorzystała doświadczenie zdobyte w pracy zawodowej. – W mojej pracy często musiałam komuś wydawać decyzje o zwolnieniu bądź zatrudnieniu. Postanowiłam na emeryturze zająć się poszukiwaniem pracy dla bezrobotnych. Te tematy nie były mi obce – mówi.
Przyznaje, że początki były bardzo trudne. Potem działalność klubu rozwinęła się. – Teraz jest przestój, ale od września planujemy znów ruszyć pełną parą. Jest zapotrzebowanie, bo bezrobocie wzrosło w ostatnich miesiącach – tłumaczy.
Klub cieszy się wsparciem władz miasta. Jest dofinansowanie kursów, szkoleń, funkcjonuje doradztwo zawodowe. – Do tej pory bardzo dużo osób skorzystało z naszej pomocy – stwierdza. Działalność klubu głównie polega na pomocy psychologicznej.
- Wiele osób ma blokadę przed podjęciem pracy. Powody są różne. Najczęściej to długi czas pozostawania bez pracy i zniechęcenie wynikające z długiego poszukiwania. Nasz klub pomaga im zrzucić tę blokadę. Najważniejsza jest zmiana nastawienia. Dlatego musi być spotkanie z ludźmi, pomoc psychologiczna, która pozwoli uwierzyć we własne możliwości – dodaje J. Dziadek. Bezrobotni w klubie mogą też liczyć na pomoc w poprawnym wypełnianiu dokumentów aplikacyjnych. - Spotkanie łagodzi stresy. Zawsze jest kawa, herbata i ciastko, a nawet wyjścia do teatru – wylicza.
Można powiedzieć, że pani Jolanta zaangażowaniem w życie parafii jest obciążona genetycznie. W jej rodzinie był błogosławiony ks. Józef Czempiel i ks. Konrad Lubos. – W naszej rodzinie wiara zawsze zajmowała istotne miejsce. To było naturalne, że prędzej czy później zaangażuję się w życie parafii – wzrusza ramionami. Wolne chwile pani Jolanta spędza na pielgrzymkach. Uwielbia podróżować po sanktuariach wschodu. Bardzo jej się podobają cerkwie prawosławne. Jej marzenie to podróż na Białoruś.
Unikatowa budowla
Mimo tęsknoty za wschodem, bardzo jej się podoba parafialny kościół. – On skrywa w sobie niezwykłą tajemnicę. Niesamowity jest ołtarz. I te witraże. Jak się w nie wpatrzy można wyczytać mnóstwo informacji – rozmarza się. Również pani Celinie podoba się kościół po remoncie. – Jest przepiękny. Niektórym nie podobają się te gwiazdki na suficie. Ja powiem, że dzięki polichromiom świątynia odzyskała blask. Nie może też być cała w bieli. Kolory są potrzebne – dodaje.
Mariusz Tracz zawsze był pod wrażeniem monumentalności budowli. – To wyjątkowa budowla sakralna, zasługująca na najwyższą staranność. Jest moim zdaniem mocno niedoceniana – tłumaczy.
Kościół projektu A. Ballenstedta często porównywany jest do kościoła św. Józefa w Zabrzu (projektu Bohma), sztandarowego przykładu modernizmu. – Nasz kościół to modernistyczne przekształcenie gotyku, który w niepodległej Polsce nie był mile widziany. Kojarzony był z Niemcami. W latach dwudziestych żadna budowla nie nawiązywała do gotyku. Dlatego nasza świątynia jest wyjątkowa – dodaje.
Pięć ton piasku
Józef Garncarz zna każdy zakątek kościoła. To typowa złota rączka. Dla niego żadna praca nie straszna. Nim trafił na parafię, pracował jako kierowca mechanik. Jeździł za kierownicą tatry. – Ta ciężarówka budziła respekt na drodze – uśmiecha się. Zgłosił się do proboszcza z pytaniem, czy jest jakaś praca dla niego. Miał szczęście. Akurat była. Trafiło mu się miesięczne zastępstwo, które wydłużyło się do... ośmiu lat.
- Przychodzę codziennie na kilka godzin. Zawsze jest coś do zrobienia. Jesienią trzeba odgarniać liście. Zimą odśnieżać i posypywać ścieżki piaskiem i solą. To ogromy teren. Każdej zimy schodzi 5 ton piasku i 200 kilogramów soli. To wszystko kosztuje – wzdycha. Latem jest spokojniej, choć znów trzeba trawę kosić. Co najmniej kilka razy. Pan Józef ma dwóch zaufanych pomocników. Zawsze pomogą, jak trzeba coś przenieść. W moim wieku już coraz trudniej ze sprawnością fizyczną. A czasami trzeba nawet wejść na dach kościoła. Innym razem znów do podziemi.
Sporo pracy miał też w czasie remontu. – Ostatnio trzeba było zająć się hydrauliką. Okazało się, że studzienkę zatkała farba, której resztki zlewali robotnicy – dodaje. Były też sytuacje awaryjne, w których rozwiązanie znał tylko pan Józef. – Mieszkam w Chorzowie Batorym. To stosunkowo blisko. Jak trzeba przyjechać, jestem do dyspozycji proboszcza. Uważa, że nie ma ludzi niezastąpionych. Póki jednak może, stara się spędzać czas pomagając przy kościelnej gospodarce.
Proboszczowie z charyzmą
Do tej pory parafia św. Antoniego miała czterech proboszczów, łącznie z obecnym. Każdy odznaczał się inną charyzmą. Ks. Stanisława Maslińskiego, pierwszego proboszcza, żyjący parafianie pamiętają z trudem. – Z opowiadań mamy wiem, że był bardzo wyczulony na rodziny wielodzietne i osoby starsze – charakteryzuje Celina Horak. Najbardziej zapamiętanym proboszczem był ks. Józef Kempiński. Jego imieniem parafianie nazwali skwer przed głównym wejściem do kościoła. – Ceniłam go za to, że potrafił porozumieć się z każdym. Był też bardzo pobożnym człowiekiem – przyznaje Jolanta Dziadek. Proboszcz Jan Skutela dla Celiny Horak był uosobieniem skromności. Wielu parafian ceni go również za to, że rozwinął ruchy apostolskie. Za jego czasów powstała oaza rodzin, odnowa w Duchu Św. i Legion Maryi. Natomiast obecnego proboszcza parafianie darzą sympatią za to, że jest dobrym gospodarzem. Szczególnie widać to teraz, podczas generalnego remontu świątyni (czytaj więcej w rozmowie z ks. Marianem Jarominem na str. III). Za czasów obecnego proboszcza z inicjatywy młodzieży oazowej rozpoczęto organizację „Rodzinnego Festynu u Antonika”. Dziś festyn to już odpustowa tradycja parafii.
W tym roku oprócz czerwcowego festynu, w minioną niedzielę odbyła się uroczystość jubileuszu. – To szczególny dzień dla mnie. Wspólnota parafialna to najmniejsza wspólnota ponad rodzinną. Zawsze dostrzegałem tę wspólnotę w swoim życiu. Jak tylko spotykam chorzowianina poza naszym miastem, nie pytam na jakim osiedlu mieszka, ale z jakiej parafii pochodzi. To jest dla mnie najlepsza identyfikacja miejsca – mówi M. Tracz.
Paweł Mikołajczyk
Reklama: