Kazimierz Kutz (1929-2018). Śmierć jak...

Kazimierz Kutz (1929-2018) | Fot. ChCK
Kiedy rozmawiałem z nim 20 lat temu, miał już – jak się z czasem okazało - za sobą pracę nad wszystkimi swoimi filmami, a przed sobą jeszcze całkiem spory kawałek życia, który poświęcił m.in. na aktywność polityczną. Mimo, że zarzekał się wówczas, iż „swoje już nakręcił”, zostawiał sobie uchyloną furtkę do tego, by jeszcze stanąć za kamerą. Ostatecznie jednak nigdy z tej furtki nie skorzystał. Już dwie dekady temu można więc było pozwolić sobie na pewne podsumowania kompletnego dorobku filmowego. Zapytałem, który swój film by wybrał, gdyby mógł nakręcić tylko jeden z długiej listy. Bez wahania odpowiedział, że nie byłby to z pewnością jeden film, tylko co najmniej dwa: „Nikt nie woła” i „Sól ziemi czarnej”...
Ja wskazałbym „Paciorki jednego różańca”…
Niemal dwa lata temu, 11 stycznia 2017 roku, Kazimierz Kutz gościł w Chorzowskim Centrum Kultury – wziął udział w oficjalnym przyjęciu tutejszego kameralnego kina „Grajfka” do sieci „Kino za rogiem”. Jak z rękawa sypał anegdotami ze swojego długiego i barwnego życia. Ze śmiechem wspominał m.in. to jak w jego rodzinnych Szopienicach przyjęto wiadomość, że został reżyserem w Warszawie i kręci filmy: „Sam? Niemożliwe! Ktoś to tam robi za niego!”. Wspominał i to, jak ojciec zasnął na katowickiej premierze filmowego debiutu syna…
W sytuacjach ostatecznych można w sposób usprawiedliwiony mówić to, co wszyscy i tak wiedzą, i tak już powiedzieli, albo wyartykułują za chwilę. Tym razem zamiast tego lepiej obejrzeć któryś z kutzowych filmów...
Reklama: